wtorek, 1 września 2015

A po miesiącu wytchnienia...

W czwartek moje dziecię zaliczyło pierwsze lumpeksowe tournee. Ale nie martwcie się nie byłam aż tak okrutna i nie wpychałam się z wózkiem w ten dziki tłum. Piotruś czekał grzecznie z babcią na dworze, kiedy mamusia szalała pomiędzy wieszakami. A przyznam się, że fantazja poniosła mnie niesamowicie.
  

 W zasadzie nie miałam zamiaru się na łowy wybierać i twardo trzymałam się tego postanowienia, aż do środy, kiedy podczas wieczornego spaceru jakiś czort podpuścił mnie żebym sobie lumpeksowe wystawy pooglądała. Skończyło się tym, że tak się napaliłam na jedną sukienkę (idealna na wesele, które już za 2 tygodnie, a jak wiecie w żadną z szafy się nie mieszczę), że o 7 prawie biegłam pod lumpa co by stanąć jako pierwsza w kolejce. Jednak te baby to mają fi bździ w głowie ;) Chociaż mąż zrozumiał, o dziwo, dlaczego wybiegam z domu z takim czasowym zapasem. Oczywiście według niego miałam czasu aż nadto, bo ja leciałam na zbity pysk, wiedząc, że jeśli pani handlująca będzie przede mną, zamiast kiecki będę mieć figę z makiem. Lumpik ten jest bardzo malutki, dawno nie byłam tam na otwarciu z obawy o mój brzuch. Jak tłum się zebrał, to aż dziw żeśmy wszystkie do środka się zmieściły. Zanim jednak ogołociłam wystawę przy wieszakach zrobił się taki ścisk, że stałam jak taka oślica i autentycznie nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Ja, stara lumpeksiara, nie wiedziałam co mam ze sobą począć! Udało mi się jeszcze głabnąć zamszową kurtałkę i puchaty sweterek, a gdy w końcu znalazłam wąskie dojście do bluzek, nie miałam już tam czego szukać. Ostatecznie i tak łowy zakończyły się sukcesem, bo wszystko okazało się mniej więcej dobre. Sweter, wiadomo jak to sweter, rozciąga się a i metkę miał. Dziergana, biała kamizelka z frędzlami, no dobra, bo przecież zapinać nie trzeba. Sukienka idealna, a najważniejsze, że da się ją łatwo zmniejszyć (no bo w końcu schudnę). Zamszowa kurtka Mexx okazała się prawdziwą perełką. Jedyne w co dupa nie weszła to szorty, no ale co to by były za zakupy, żeby nie  nabyć czegoś na motywację? Na 9, cała w skowronkach i uboższa o prawie stówkę poleciałam na kolejne otwarcie, a w międzyczasie dzwoniła mama, że odłożyła mi w jeszcze innym SH lnianą tunikę. Przy okazji odwiedziłam jeszcze outlet, by w końcu kupić spodenki na które przyczajałam się już chyba z 10 razy. W sumie to przyznam się Wam, że naiwnie wierzyłam, że będą mi po prostu za duże kiedy już urodzę, okazały się jedna idealne, jednak wyszło mi to na dobre, bo akurat trafiłam na przecenę -40%. Na lumpach zdobyłam jeszcze fajny sweterek Zary, a i tunika mamy okazała się być czymś bardzo w moim stylu. 
A Piotruś? Przespał całą eskapadę. W sumie to i dobrze, bo taki jeszcze mały, ale, że ma matkę wariatkę to może i mógłby już sobie pomyśleć ;) 

Wybaczta od razu taką niewyjściową i zmęczoną mordę, no ale co tu kłamać, taki los mamy 1-miesięcznego malucha. 
Obiecuję też, że to ostatnie espadryle jakie tu widzicie :D
Spodenki to te wspomniane w poście, kosztowały 15 zł. A potem je oczywiście zwężę, no bo schudnę przecież (domyślam się jak obsesyjnie to brzmi, ale poważnie źle się czuje opatulona tyloma nadprogramowymi kilogramami).
Koszulę kupiłam przez vinted. A korzystając z okazji ogłaszam, że porobiłam zdjęcia (w końcu) i zamierzam wystawić dużo ubrań na vinted, ceny maksymalnie do 10 zł. Jak już to ogarnę, dam znać, może ktoś znajdzie coś co by go zainteresowało.
Torebka Manzana, zamówiona ok. rok temu, wczoraj oderwałam metkę...

Do następnego ;)

1 komentarz: